Alone in the library
Falling down from the quiet shelf
just before hitting the floor
the book starts flapping
It looks down, it looks around
and it takes off like a dove
above waters
A book is a rogue, it can break hearts
A book can break a heart free
(Warszawa. 1995)
Stages
To become
sometime,
the gesture
calling
to rise, to clap hands,
to be there
The world is a stage,
the stage is a world
and it knows things all by itself
what where who
Not to become
some(other)time,
emergency exit
for all the roles
of the fallen actors
(Warszawa, 1995)
Wish
I wish for candlelight
for the living
for roads and trees
both lucid and strangeI wish for something
to find and to lose
before every twist
I wish for daylight
like a blinding spell
But most of all
I wish for the clarity
of darkness(Warszawa, 1995)
Metodologia
Odrzuć drabinę
podaj rękę
kto zna prądy wiatrów
przejdzie wprost po niebie
Lepiej zgubić niż znajdować
wciąż to samo
Lepiej wątpić niż mieć
zawsze pewność
Nie jestem
budowniczym,jestem wędrowcem
Ty znasz moje imię
(Warszawa, 1995)
L'independance de certains souvenirs
Bruxelles, c'est pas pour moi
je n'ai que recueilli
une poignee de nuit,
pluvieuse,
un instant tout court et sans importance
La biere belge, le n’importe quoi,
les cafés quand la pluie tombe,
une silence limitée par mes pas
les gens parlent,
je ne comprends pas
mais tous est en place;
ça, j'aime bien; et pour ça
je laisserai
ce souvenir dur
sans conclusion
(Warszawa, 1993)
Knajpy
Istnieją knajpy same w sobie
kiedyś wypiłam dużo piwa
w jednej z nich
One są tam i dlatego
ich szukam
Mam nadzieję że znajdę kiedyś
knajpę sama dla siebie
(nie Rzym)
Właśnie tak poruszam się po omacku
po zimie
(po twojej zimie)
(Karpacz, 1993)
Faktal
może istnieje fraktal opisujący kosmos
narysuj go
a poznasz język Boga
(Warszawa, 1993)
Irregularities
I do not fall in love with
the smooth,
the symmetric,
but with the
slight imperfections
that are shining
through shapes
Head over heels
I fall
for the cracked bowl,
for the lopsided house,
the irregular brow,
the lame hip of Jacob.
(Warszawa, 1993)
Teoria dupy realnej
Waldkowi
Być może obiektywny świat
jest rzeczywistością wirtualną
w którą w jakiś sposób wszyscy
jesteśmy włączeni
(zarówno solipsyści jak i głoszący obiektywność
rzeczy mogą mieć rację)
Człowiek który znajduje się w rzeczywistości wirtualnej
(podłączony do komputera)
może zostać przywołany do kontaktu
ze światem, gdy ktoś kopnie go w dupę
Jak odczuwa się kopniaka w dupę
samoświadomości? *)
(Warszawa, 1992)
*) Dociekliwy Czytelnik podejrzewa zapewne
ze analogicznie,
jak brzmi klasniecie jednej dloni.
Może i tak.
Wiza tranzytowa
Lepiej nie rozpędzać się za bardzo
nie wiadomo, czy to powietrze
nas otacza
czy idealnie gładka powierzchnia
świata bez skazy, bez grzechu
bez ludzi, i bez potrzeby
Tu wszystko jest uzasadnione i nic
nie jest potrzebne
Postaci jak gładkie klocuszki
są takie płynne, tak równoległe
Jaki to piękny świat, zostańcie w nim sobie
jeśli chcecie
ale ja dziękuję, jestem tu tylko
turystą z wizą tranzytową
(Warszawa, 1992)
święta samotności
Dziewicza samotności
bez grzechu poczęta, nieskalana Madonno
nie podchodź zbyt blisko
Wysmukła frasobliwie
o podłużnym czole
piękna i nieśmiertelna
czuwaj podobna natchnieniu
lecz nie zbliżaj się zbytnio
Wniebowzięta, milkliwa i senna
uświęcaj lecz nie pocieszaj
Godności, samotności i śmierci - w trójcy jedyna
pamiętaj - nie jestem
w twoim typie
(Warszawa, 1992)
Moje królestwo
Moje królestwo nie jest z tego świata
lecz z któregoś z spośród tamtych,
namnożonych nad miarę
Moje królestwo jest
metoda, rozrzutną
tezą, wśród wielu tez
Wśród was zawsze byłam imigrantem
więc nawet nie próbujcie
wzbić się. tezy!
To nie próg - to tylko świat się kończy
(Warszawa, 1992)
Kto puka
Kto puka ten zostanie ukamienowany
kto pyta ten zostanie zbyty
namiastką odpowiedzi
płytkość wszędzie powierzchnia
jak w lustrze odbijają się w niej twarze głupców
Kto woła ten trudzi się daremnie
kto wrzeszczy ten nie kłamie
implozja skorup błyszczących nicuszek
wolność wyboru niewidzialna ręka zdawkowości
Ewa prosiła o odpowiedź a dostała węża
i tak już zostało
(Warszawa, 1992)
Zegarmistrz
Człowiek stworzył trójkąty prostokątne
odkrywa ich prawa opisuje wnioskuje
byt samodzielny bo ma własne prawa obiektywne
niezależne od człowieka
byt zależny bo istnieje dzięki umysłowi
i w nim tylko
Per analogiam można wyobrazić sobie
że rzecz ma się podobnie z Bogiem i z człowiekiem
ta myśl zabłysła nam pewnego razu
ożywcza teza
dla nas, którym nie chce się już
wierzyć w Zegarmistrza
(Warszawa, 1992)
Time
time can happen thin as paper
different shades of loss and speed
trains that always run in opposite directions
effective management of sin
and
time can happen on the move
plunged
outside of the mean
no translation offered
it befalls
(Copenhagen, 1990 )
światło i cień
Jedna zapałka
podswietliła jasne odbicie
moich włosów w szybie
Zrozumiałam wtedy jak bardzo
jest ciemno
lecz zapałka
w zetknięciu z moją dłonią,
zgasła
(Warszawa, 1987)
Ani słowa
Magdzie
Nie, nie było tam ani słowa
o straconej szansie; to czym
było to popołudnie
rozstępowało się tylko przed dniem następnym
Nie widziałam pagórka
ani ściany - tym bardziej
nie była to sciana;
gdzieś w porannym dzbanie gorącego lata
na czubkach palców
- ożywczy chłód
Spiętrzył się brzeg morza i byłam pewna
że brak mi stanowczych niedomówień,
codziennego cudu budzenia się.
Tak, nadzieja wyrywa ze snu
i jest ciężko; oprócz tego
nie było tam nic nad czym słowo
mogłoby opaść nad ziemię
I tak - z tego co było przejazdem
przelotny powrót pozostał
mi w pamięci.
(Gdańsk, 1988)
Uciekinierka
Podnoszę głowę, słyszę:
"Co dla pani?"
Nie widzę twarzy,
tylko gest
(sama nim bywałam)
Nad nami wznosi się światło
spienionych lamp
Nie słucham zgrzytu dłoni
zbyt daleko
ode mnie
zawarli przymierze
"Poproszę kawę" - mówię
i gnę kark nad stołem
Korona czy topór
i jedno i drugie
zbyt ciężkie
(Warszawa, 1986)
Tafla
Milczenie
dzieli mnie wzdłuż
Zamykam noc na kłódkę
nie ma Dnia ani Godziny
nie obawiam się
(zerwali pieczęć, była akurat
w mojej głowie)
Owinięty w gazetę
pachnie bury tytoń
z pyska półki
zwisają bezwładnie
buty
Herbata
spiętrzona w cieple
przygasa nad stołem
Zmięta cisza trafia mnie w skroń
jak kulka papieru
(pojedynek o rozdarte resztki
twarzy)
Strząsam z ramion
mokrą pajęczynę
zmęczenia
muszę wyjść
tafla pękła
(Warszawa, 1986)
Modlitwa
Ześlij nam Panie, falę ptaków
miękkie powietrze pomieszane z morzem
szum muszli
słony na naszych ustach
Wmieszaj nam, Panie, między bochenki
codziennego chleba
lotne wydmy, głęboki mech
zieleń ciemną w samym środku lasu
daj powracające zdumienie pór roku
pośpiech biegnących ku sobie rzek
Daj nam winny zapach zmoczonego lasu
uległość ciężkich liści kasztana
chwilę milczenia
Ześlij nam, Panie, falę ptaków
daj naszym dniom po Słońcu
(Warszawa, 1983)
Dom
Rzekli aniołowie do Lota
"Mamy zniszczyć to miejsce
uchodź, byś ocalił życie"
Lot wyruszył w drogę
słońce piekło glebę
Lecz jego żona, którą szła za nim
obejrzała się
i została, strumień słonych łez
a Lot, suchy słup
poszedł dalej
(Warszawa, 1983)
Pozostali przy życiu
Nie ma mnie w żadnym z korytarzy
w żadnej windzie
nie patrzę przez okno
Deszcz oddycha w drzewach, światło
zasypia w szklance gorzkiej herbaty
W żadnym kącie, w żadnym pomruku
nieruchomych rzeczy, nad ranem
budzę się wciąż ta sama
Zegar i szklanka na stole
odblask świtu w białej porcelanie
nagły szelest zimnego powietrza
w firankach
Bez mrugnięcia okiem
zasypiam
(Warszawa, 1983)
Rower
Policzek w policzek
z miejskim powietrzem
mrowisko asfaltu ucieka spod kół
ocierające się o mnie
głosy ludzi, szum ulic
pogłos deszczu który spadł przed chwilą
oddech na krawędzi ust
Miłe zmęczenie - głaskanie wiatru pod włos
(Warszawa, 1983)
Nic się nie stało
Nic się nie stało
Na mapie Velho planety
krążą dookoła Ziemi
drzewom chłód związał ręce, posępne
z ugiętym karkiem patrzą mi w twarz
nagie dłonie tych ludzi
wsparte o ławkę
i moja dziwna, postrzępiona obcość
Tramwaje skowyczą po nocy, lecz nic
się nie stało, nic się nie stało
Ludzie wierzą po ciemku
skazańcom pękają serca
ściana płaczu nie płacze, na przystanku
nikt nie rozmawia o śmierci
Wiem, gdzie ona jest, lecz
nic się nie stało
Nic się nie stało
muszę gdzieś wyjechać, już niedługo
będzie lato; znajdę w trawie
byle co: kępkę stokrotek
złamany patyczek
i znów będę mogła uwierzyć
zanim rozgrzeszą mnie z mojego smutku
(Warszawa, 1983)
Jedna z knajp Warszawy
Tu pachnie kapustą, zakurzonym piwem
Noc wpada do szklanki kawy
To jeży swą sierść dym z papierosa
W jednej z knajp Warszawy
Tu siedzę i czekam na moją samotność
W ciszy głośnej od śmiechu
Tu mam moją chwilę, tu mam moją wieczność
Którą Bóg stworzył w pośpiechu
Rozmowy i szklanki jak letnia muzyka
Szorstki widelec do ciasta
Ktoś przez nieuwagę wszedł i przyniósł z sobą
Sobotni, ciepły wiatr z miasta
Za ladą przysypia barmanka w kremplinie
W dłoni sciaskajac medalik
Gdzieś wyją tramwaje, trąbią Berliety
Mieszają się kroki w oddali
Tu pachnie kapustą, wczorajszą herbatą
Okruszkiem popiołu ze Sporta
Cień pełznie po ścianie w filcowych bamboszach
Ucieka przez okno do czorta
Płacę i wstaję, mam sztywne kolana
Czy nie siedziałam za długo?
Wychodzę - za progiem oddycha Warszawa
Spada neonów blask ostrą strugą
(Malmö, 1982)
Zajączki
(Dla A.M.)
Zgrzyt
do
bij
drzwi.
Wstąp
na suchy
klepki
trzask.
Otwórz
to już marzec
Otwórz
nikt nie woła
Tam
bieg
i
krzyk.
Zgasł
i spęczniał
szary
deszcz.
Otwórz
to już marzec
Otwórz
cierpki kamień
już marzec i wkrótce zaczęły bić dzwony
goniących po niebie zwyczajnych skowronków
ja wciąż się modliłam za morzem o pokój
powstali z popiołu milczący prześmiewcy
nikt mi nie powiedział czekałam na wiosnę
zaczęły się wojny i mgliste tułaczki
ta kartka papieru i nagle ulica
uciekła spod nóg czarne echo i buty
juz zawsze poznaję twe kroki wśród innych
my w tym samym oknie jasne dzieci tak dawno
w powietrzu zajączki i lato, i lato
Ja.
Noc.
i
dzień.
Bruk i ciemność
potem
deszcz.
Otwórz
tylko chwila
Nie ma
tylko chwila
zaczęły się wojny i mgliste tułaczki
i kwiaty
zdrętwiałe
wyfruną...
Jak z rękawa śpiącej czarodziejki
już dawno sny
wypłynęły na powierzchnię.
Tam, gdzie czas leczy rany a oliwa wypływa
Dawno już pogubiłam
tamte słowa,
jasne,
niemożliwe
znów
Pisk oblodzonych szyn
błądził w powietrzu
ryk miasta
zwiniętego
w dole.
Dudniące windy,
długi
przenikliwy zgrzyt.
Wahadło w niebie
Toczące się koło
nie ma ratunku,
lot gwiazd.
Na zawsze - zgiełk.
Dawno już pogubiłam
tamte pamiątki, twoją dedykację,
bogom podobny blask
odtrącenia.
We snach słyszę jak mówisz,
że nadal tam jesteś,
że nie wiesz
którą stroną do góry.
Grawitacja snów: Dla ciebie
bruk, dla mnie wystrzał gołębi.
Dla tamtej wiosny -
podwórkami
spieniona
Warszawa
(Malmo, 1978/Warszawa, 1987/Sheffield, 2016)
Ich śmiech
Zadymiona warszawska kawiarnia
ich śmiech
Rzędem koło okna stoją sztywne kwiaty
Przy każdym stoliku siedzi bicie serca
czyjś śmiech
Przez szare szyby wpada szare słońce
jakby chciało połączyć ze sobą
dwa światy
Patrzę w ścianę która nic nie mówi
pełną roześmianych cieni
z których krzyczą poplątane ręce
poszarpane słowa cichych rozmów
smugi, dym z papierosów
ich śmiech
Patrzę w ścianę, zupełnie bez słowa
widzę w niej zgaszony wykrzyknik słoneczny
widzę w niej mój cień
pochylony czule nad szklanką herbaty
(Malmö, 1979)
Słuszni
Wasz młotek - mój palec
(szczęśliwam, ja jedna widzę
różnicę)
Macie jedną reakcję na każdą sposobność,
przetrenowaną na wysoki połysk
a mówicie, że
to lśni
wasza cnota
Wasza racja - wasze pożywienie
wyciągamy posłusznie menażkę
Wszystko sprawne - duchy
rozróżniacie tuzinami na akord
Wszystko proste - świat
jak nóż w kieszeni
(Malmö, 1979)
Pewnie, że się przydam
Już sypią garści ziemi na moje oczy
Wy stoicie nade mną lecz nie widzę twarzy
Gdzieś za mną, pode mną, poza mną
Plącze się drwina jak drwina cmentarzy
Mówicie, że to jest moja młodość
Każecie mi w tańcu zabawnie podskoczyć
Lecz wszystko to jest tak bez znaczenia
Jak wasze wzruszone potępieniem oczy
Mówicie, że to jest moja polka
A gracie tango, przy samiutkiej ziemi
Skulone buty suną surowo
Zginają karki strapionej zieleni
Już sypią popiół na moje usta
I leją wodę bym obrosła w kwiatki
I może kiedyś zostanę aleją
Po której kroczą
"Pożałowania godne przypadki"!
(Malmö, 1979)
Nowy świat
dla Anny L.
Czy widziałaś kiedyś Nowy świat
w mokrym płaszczu deszczu
siny od jaskrawych świateł wystaw
i od świtu
który wodzi ci po karku sztywnym palcem
Twój sobowtór rozkłada parasol
patrzy chwilę w twoją twarz
przmoczonym wzrokiem
aż któraś z was spuści senną głowę
Puste przystanki
na których się nie zatrzymasz
szroniebieskie rośliny w oknach
twoje rzęsy nastroszone wilgocią
O czymś myślałaś
nie do końca pewna, czy nie śnisz
dygoczesz wewnątrz ciała
Czy widziałaś kiedyś ciszę
pełzającą u twych stóp
długą, sczerniałą od deszczu?
(Malmö, 1979)
Malmö
Dzień zaczyna się bębnieniem deszczu w szyby
Wczorajszą zimną herbatą
Patrzeniem w okno pełne gołębi
Stadem mew
Patrzę na ulice, tak czyste
Że czuję w ustach ich mydlany smak
Na deszcz, też czysty i wymyty
I moje własne nienaganne dłonie
Dzień zaczyna się wtedy, gdy się go nie spodziewam
Podobny trochę do żalu, trochę do starości
W tym mieście nie ma nic naprawdę
Nic ponad to
co konieczne
(Malmö, 1978)
Mózgi
Wyszły raz mózgi i wzięły rózgi
szedł dziad i baba od początku jąkał się tyką co stała w kącie nietknięta sama
Wyszły raz mózgi i wzięły bluzgi
co raz to milczyły nocne mary w studni głuchej i spienionej żarami wymowy lata
Wyszły raz mózgi i jadły kluzgi
spadał mrówczy jad jak dwutlenek tlenu szczerbą zębatych dłubanin męczony winnie
Wyszły raz mózgi i ciągną wózgi
krowi zapach spływał na miasto bez rąbania drewno też słyszało o tym niedopatrznie
Wyszły raz mózgi ubrane w bluzgi
uderzył się niedopowietrzonym ogórkiem i tak zakisił go w pożarze gleby chciwej
Wyszły raz mózgi, wyszły raz mózgi
pozostał niedopałek
Malmö, 1978
Gadanie gadanie gadanie nianię gada - nie! Gadanie gadanie gad a nie gadanie gadanie gadda nie nianię gad Danię gadanie gadanie Anię nianię gadanie Ada nie gad ani nie gada gadanie gadanie gadanie - brednie!
Malmö, 1978
podaż. Sprzedaż. Gospodarz. Co godosz? bogoż. apopleksje. plexi. lekcje. Nie chcę! Na. ćma. gra. w kulki. Dziób. No to chlup! rybka lubi p.ływać. Chybać. chyba cię przyćmiło. co zrobiło? zbiło. Myło. Mydelniczka. Piękne są twe liczka. liczydło. jeszcze raz mydło. Kanapka z mydem. Ser żółty. skunks. koks. boks. lak. Jak? Wspak. kapsw. kopa! Żopa. Żoliborz. Chyboż! ochotnik. złotnik. dotyk. Narkotyk. Co ty? koty. piwnica. Szubiennica. motylica. Alkoholizm.
A, ma, ima, zima, ozima, mo zima, a mo zima, damo! - zima, Adamo Zima, badam Ozima, dba damo zima! Ed bada Mozima, Tod! - badam Ozima, -
u, tu, atu, latu, blatu, Abla tu., da blatu!, Oda Bla tu, woda blatu, -
wół - wuł - pułkownik
rosól - rosuł - sójka
chrzan - hżan - Jinghis Han
krzew - kżef - psia krew!
harcerz - charcerz - przycharca się
guzik - gózik - wozi
dżdżownica - drzdrzownica - drzazga i pisakownica
hrabia - chrabia - chrabąszcz
Hania - Chania - cham
sąd - sond - wont!
kupiec - kópic - kupa i kojec
kmiotek - kminek
ćma - wsza - sza!
Malmö, 1978
Daty i złe przyzwyczajenia
drzwi otwierają się p.łacząc a ty wchodzisz mając coś w oczach i twarz móją zamiast obcej tak jak zwykle wtedy mimo że p.łynie coś z nieba bez litości i nie ostrzegając nas o tym bo nie trzeba sobie plamić dłoni a ty wchodzisz mając coś w oczach i twarz jego zamiast obcej nie chcąc się zapaść w głąb swej egzystencji na dnie słów i wyobraźni bez serca nie chcę zgadywać bez śladu w pamięci tych co proszą by się zapaść w głąb swej egzystencji na dnie iluzji myśli bijąc głową o podobieństwo p.łomieni ach przeżyć białe masakry myśleć o sobie wgnieść kogoś o dwa początki śpiącego gdy chrapie jak skowronek w parzyste sekundy licząc od końca bez pominięcia logarytmów długich i rozciągniętych otwierającymi się drzwami
Malmö, 1978
Mijanie się z idącym tyłem
u góry znamy wiele i przepraszamy często u dołu żyjąc bez pamięci o sobie dawania i wyklinanie potzreby mijania jak mysz w moich zajęciach na sposób kary głową rozbija obraz i towarzysz idzie po drodze nóg i oczu nie patrzeć
Malmö, 1978
x x x
(do drugiej w nocy popołudniami i świtami rzucasz za siebie białe obłoki i maczasz nos w podwójnych wyobrażeniach gryząc myślące myśli jak uridzajne skały pilnujące niezrozumiałych histerii w malowanych czerwono sadzawkach bez rosy na kształt profiłow maniaczych i tych oceanw od rana do godziny następnej bo latanie nad miastem ma dla ciebie coś w sobie na co ty nie masz to co przed wiekami wieków zbudowano to co stoi w objęciach przzroczy mórz albowiem tylko jedna jest pora roku i jeden rok a nikt o tym nie wie gdyż wiele jest przestrzeni od pierwszego do dwudziestego ósmego a ty o tym wiesz i udajesz to co rozumiesz chcąc zrobić wrażenie na nierozumiejących północy do topieli skrzypiących drzwi i oczu twojej ukochanej)
Malmö, 1978
Portret malowany zielonym krzyżem
Był drugi i trzeci a nie widać ósmego jak drzazgi w makowym polu i jak sumienia w pewnym siebie pokoju i czegoś czego nie widział nikt. Był drugi a ja nie widziałam wciąż mojej decyzji frunącej z czerwonym sztandarem namoczonym w krwawym zielsku nie wiążącym z nikim nadzieji bo to było dla mnie zbyt niejednolite. I wtedy mały odblask odblask czerwonego sztandaru którego nikt nie hciał nieść nikt za wyjątkiem wysokiej osiki złamał się w swojej głębi jak łamie się łąka pod ciężarem dłoni bez palców która obraca gwóźdź nasiąknięty krwią pachnącą wierzbowym kwiatem i drwal podnoszący zabarwioną na średni kolor tęczy pręgę tegoż koloru. Straciła to wszystko co nigdy nie było moje. A białe liście sfruwały z mojej głowy a czarne liście spadały ze szczytów sław i cynizmw. I był jeden portret i był drugi wierzowiec i kwitł niechciany bruk a wszystko spowinięte w kradzione laury obitych w twarz złodzieji i zasmuconej dyfuzji. To widział tylko mój nieznany posąg stojący między tą a zbutwiałą przecznicą istnień.
Malmö, 1978
Zbiór zadań
ktoś chciał krzyczeć ale zamiast tego połknął samego siebie w skoku który ucieka gdy próbujesz go złapać na co wszyscy uczymy się pamiętać zapomnienie powiesci słów które przestały istnieć by się uśmiechać znów i pokazać wskazującym palcem biały znak na ścianie której szwy rozrywają się by powstać na nowo jak pył zdmuchnięty z pozieleniałej dłoni nie należącej do nikogo gdy szukasz tajemnic uśpionych w stojącym na pierwszej stacji pociągu przyozdobionym talią kart nie marząc o niczym prócz śpiewu napełniającego powietrze od tak dawna że nikt go nie słyszał jakby istniał tam gdzie p.łyną po gładkiej powierzchni skał rozszarpane aluzje i gałązki mchu o niejasnej przeszłości bez znaków odpowiedzi na korzyść myśli dwa razy do roku i w piątki i w każdy piątek bez powodów nieuniknionych a aby móc krzyczeć
Malmö, 1977
Myśli
. . . . ..............................................................................................................................................
.....................................!!!!.!!!!!!!..........................................................?????????????????????????????
Malmö, 1977
część trzecia
Uciekając potykasz się o kamienie które pełzną po drodze więc odchodzisz by znaleźć siebie i tamtych z części trzeciej i nie rozbić kamieni pełznących rzędem równym więc odchodzisz i sama sobie nie zdajesz sprawy że nic nie zyskasz tym że cię nie będzie gdy pozostanie to co jest więc odchodzisz jak głupia groźba której nikt nie spełni i jak milczące zwierzę widząc swoje odbicie w kamionkowym zwierciadle więc odchodzisz bojąc się mnie drżąc przed nimi nie chcąc nie wiedząc nie znając ani mnie anie siebie samej w moich oczach więc odchodzisz nikt nigdy cię nie prosił o pozostanie i żadna z nas nie dba o ciebie w twoich obserwacjach których może nie być więc odchodzisz i możesz nigdy nie wracać
Malmö, 1977
część pierwsza
będzieszdługomyślećpołykającróżnicezdańimartwewynikimartwychdyskusjiboktośchciałtakdrugiinaczejawszystkimchodziłootosamoaskoroitaknicniedaatytakżenicniezdziałaszstaraszsięmiećswojezdaniektórebędziewłasnościąspołecznądlauczczeniatwoichwłasnościoktóreniedbaniktzawyjątkiemwieluwieszzczegotowynikazawszelkącenędążącdokontrowersyjnościbotakmyśliszosobieinawszystkieświętościklnieszsiężecięniepojętochociażniestanowitożadnejtrudnościmimotomaszracjębyledlasiebiesamegotylkopocotracićmaskękomedianta
Malmö, 1977
część ostatnia
szukam ciebie aż znajduję siedzącą w miejskim parku ogołoconym z drzew i krzewów a ty nie znajdujesz mnie bo chcesz bym była kim innym z czym ja się zgodzę bo przecież tak właśnie jest by było trzeba być nie przestanę cię szukać w tobie samej dopóki cię nie znajdę w kim innym
Malmö, 1977
o innych rozdziałach
dewastacja
Malmö, 1977